7.6.10

* * *

cisza wokół mnie
jest ciemna
duszna od pyłu
rozgniecionych marzeń
nie widzę
w którą stronę
ucieka czas
co kilka lat
budzę się starsza
w krótkim przebłysku
światła

* * *

mam obie ręce pełne
muszelek kamyków i szkiełek
ale ty
patrzysz bez uśmiechu
z cieniem ironii wokół ust
przynieś coś pożytecznego
mówisz
to śmieci
odwracasz się i idziesz
świat wokół
rozsuwa się w równinę
mam obie ręce pełne
szarej mgły

* * *

próbuję dotknąć siebie
i sama się przed sobą cofam
szyba pęka
i staje się morzem
marznącego szkła
uciekam
na pierwszym brzegu
zostaje odbicie
bezdomne w powietrzu
zbyt wątłe
żebym mogła
mocno uchwycić mnie

* * *

w moim ogrodzie
lato powiększa
płat spękanej ziemi

w rozgrzanym powietrzu
każda niewypita kropla
wiruje i lśni
aż zniknie od gorąca

* * *

stoję
czas biegnie obok
coraz bardziej zdyszany
rozbija w proch
kolejne drzwi
którym nie sięgam do klamki
powoli
szarego piasku
robi się po kostki